Słyszę, że o budżecie miasta nie warto pisać, bo ludzi to nie interesuje. Ludzi interesuje hala lodowa, którą pan prezydent, jak zbuduje, wypełni dziesięcioma tysiącami uradowanych kibiców/widzów.
Rzeczywiście budżet, a raczej projekt budżetu – kilkudziesięciostronicowa broszura wypełniona tabelami i drobniutko naćkanymi cyferkami, to strasznie nudna lektura. W dodatku, jak ktoś weźmie ją do rąk pierwszy raz w życiu, to nic nie zrozumie i szybko się pogubi. I o to chodzi. Rządzenie ludźmi, którzy nie rozumiej i nie zadają pytań jest łatwe. Zazwyczaj nie interesuje nas, coś czego nie znamy.
A przecież budżet można skonstruować tak, by ludzie chcieli go czytać, poznać, a przede wszystkim, rozumieć.
Takie skonstruowanie budżetu jest oczywiście trudniejsze, wymaga więcej czasu, ale możliwe. Można wyliczyć i napisać, ile pieniędzy z każdej złotówki naszego podatku na co jest przeznaczane. Ile z tej złotówki „idzie
na transport, ile na oświatę, ile na sport, kulturę, pomoc społeczną, gospodarkę komunalną, ochronę środowiska, a ile na obsługę długu publicznego. Bo co to ludzi rusza, że miasto zadłuży się w tym roku na kolejne 23 mln zł? Ale gdyby im podać, że 3 lata temu z ich złotówki na spłatę długu miasto wydawało 1 gr, a teraz np. już 3 gr, to wtedy co piąty (no nie przesadzajmy), co dziesiąty zadałby pytanie, ale czemu? Co się stało? I co dalej?
Tabelek w budżecie jest mnóstwo. Dochody i wydatki pochowane w różnych działach i paragrafach. A przecież można to koniec końców zsumować i napisać jedną liczbą, ile pieniędzy na remonty dostaną szkoły, ile wydamy na budowę nowych ulic, ile kosztuje nas pomaganie ludziom bezdomnym, ile przeznaczamy na turystykę, a ile na bezpieczeństwo w mieście.
Może mielibyśmy większy szacunek dla pracy innych ludzi, gdybyśmy wiedzieli, ile kosztuje sprzątanie 100 mkw. drogi, oznakowanie cmentarza komunalnego na Dzień Zmarłych, miesięczne utrzymanie miejskich orlików, fontann na pl. Kościuszki. Szanowalibyśmy wspólne dobro, reagowali na akty wandalizmu, gdyby ktoś nam napisał, ile pieniędzy wydajemy rocznie na pozrywane rozkłady jazdy na przystankach autobusowych, zniszczony kosz na śmieci, ile wynosi miesięczne utrzymanie dziecka w żłobku, ile osób nie segreguje odpadów, ile pieniędzy płaci miasto za tych, co uchylają się od alimentów.
Konkretne wartości być może przemówiłyby do naszej wyobraźni. Ktoś by się zaczął zastanawiać, ktoś inny postawił pytanie. I to jest to, czego włada nie lubi najbardziej. Ta władza.